|
|
|
|
martyna
Koszyk Malin
Dołączył: 03 Wrz 2005
Posty: 59
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Poznań City
|
|
|
|
|
|
Wysłany: Sob 19:50, 28 Sty 2006 Temat postu: |
|
|
to wkleje Wam fragment :P
"To był Św. Mikołaj we własnej osobie – a nie duch dawnych czasów, zanim Królowa zakazała Świąt. Sto lat bezrobocia zmieniło Mikołaja w wielką, włochatą galaretę, obtoczoną w brudzie. Dawniej uczciwy, pracowity i uwielbiany przez wszystkich, dziś uosabiał wszystkie najgorsze aspekty Świąt – obżarstwo i permisywizm, a także tchórzliwy egoizm przybrany w szatki fałszywej serdeczności. Nawet ciągłe rozszerzanie się Świąt („do Gwiazdki zostało tylko sto dni handlowych!”) znalazło swoje odbicie w Św. Mikołaju. Jego rozmiary nie wynikały już tylko ze zdrowej tuszy. Było to sflaczałe, zagrażające sercu sadło, efekt diety złożonej z ciast owocowych i cukrowych lasek, a także skutek braku aktywności fizycznej, jeśli nie liczyć masturbacji.
Teraz kołysał się, stojąc przed bobrowym domkiem. Naomi miała skrzyżowane ramiona i spojrzenie pełne dezaprobaty.
- Zastanawiałyśmy się, co się z tobą stało.
- Właściwie to nie – dodała kwaśno Ruth.
- Gdzie się podziały twoje renifery? – spytała Naomi.
- Zarekwirowane – odparł Św. Mikołaj. – Oprócz tego mutanta. – Odwrócił się i zawołał w kierunku lasu: - Ej, Rudy, nazwałem cię mutantem! I co ty na to?
Ruth zakląskała językiem.
- A twoje sanie stoją na cegłach w ogródku, mam rację?
- Nie mów do mnie takim tonem – wymamrotał. – Jestem Św. Mikołaj, do diabła!
- Lepiej nie mów tak przy Astmie – powiedziała Naomi.
- Astma może się... – Odchylił się w tył, jakby chciał kopnąć znacznie mniejsze od siebie bobry. Te rozpierzchły się na boki. – Tak jest, uciekajcie! Uciekajcie, jeśli wam życie miłe... Głupie wombaty... Szkodniki...
- Za wolno, Św. Cipołaju – zawołała Ruth z bezpiecznej odległości.
- Tak – dodała Naomi. – Ładne, tłuste cycki!
Św. Mikołaj powiedział coś zbyt wulgarnego, by przytaczać to w tej książce, nawet uwzględniając Cenzorwizję. Bobrowe samice parsknęły śmiechem, wciąż trzymając się poza jego zasięgiem.
- Wiecie, że skarpetka z węglem w środku to doskonała broń? – zagrzmiał złowrogo Św. Mikołaj. Z każdym oddechem z jego ust dobywały się wielkie, alkoholowe obłoki. – Nie zostawia śladów. Zupełnie nie do wykrycia. A ja mogę wejść do was przez komin...
Ta groźba była realna i bobry przestały drażnić upiora.
- Poważnie, Astma idzie – oznajmiła Naomi. – On wrócił.
- Aaaa, mówi to od lat – powiedział Św. Mikołaj z goryczą. Ze zniechęceniem pociągnął łyk z butelki. – Może powinien był wrócić, zanim to miejsce zmieniło się w koszmar bez Bożego Narodzenia.
- Lepiej weź się w garść, facet – poradziła Ruth. – Boże Narodzenie to nie tylko twój dzień pracy. To także urodziny Astmy, a on się nie ucieszy, jeśli będziesz taki niechlujny. Właśnie idziemy się z nim spotkać i pierwsze, co mu powiemy, to...
- Przypominam ci, gadający wombacie, że widzę cię, kiedy śpisz, i wiem, kiedy nie śpisz. Wiem, czy byłeś grzeczny, więc... *
- Nie boimy się twoich teczek – odparła Naomi. – Zresztą, nie będziesz nam tu mówił o grzeczności i niegrzeczności. – Św. Mikołaj uosabiał także ten aspekt Świąt, który sprawia, że ludzie upijają się na biurowych przyjęciach i uprawiają ze współpracownikami niezgrabny, wywołujący skurcze seks w schowkach na szczotki. Ostatnio uosabiał go nadzwyczaj często.
Może do głosu doszła szczera skrucha, a może po prostu zmienność nastrojów pijaka, tym niemniej głos Św. Mikołaja nagle się zmienił.
- Naprawdę? Astma naprawdę wrócił? Na pewno zrozumie, on lubi wybaczać. – A potem jego nastrój zmienił się znowu, tym razem w użalanie się nad sobą. – Nie moja wina, że mnie wylali. Zero Bożego Narodzenia i co mam robić? Roznosić prezenty z okazji składania deklaracji podatkowych?
- Lepsze to niż zalewanie się w trąbę i łażenie po lesie – stwierdziła Naomi.
- Lepsze? – powtórzył Św. Mikołaj w ostatnim przebłysku bojowego nastroju. – Nie sądzę. Uuuch. – Przewrócił się i zaczął beczeć. – Wszystkie przeklęte zwierzęta nazywają mnie „Wzdętym Mikołajem”... Zmarnowałem sobie życie. Jestem nieśmiertelny, a zmarnowałem sobie życie.
- Rozmawiałeś z tym naszym znajomym? – spytała Ruth. – Z tym, który chciał, żebyś został gońcem sądowym? (21)
- E, tam, nie nadaję się do tego – odparł Św. Mikołaj.
Przy wejściu do nory Pietrek przekonał się nagle o przydatności mitów. Tymczasem WuCja wcisnęła się obok niego.
- Czy to jest... Św. Mikołaj? – spytała pełnym zachwytu głosem.
Pietrek nie wiedział, co powiedzieć. WuCja zawsze odczuwała silne – niektórzy powiedzieliby, że niezdrowe – przywiązanie do Bożego Narodzenia. Co roku, gdy w szkole organizowano jasełka, upierała się, by odgrywać małego Jezuska, nawet kiedy już urosła i nogi w dość absurdalny sposób wystawały jej z kołyski. Boże Narodzenie było jej ulubionym świętem, również dlatego, że zawsze znajdowała jakieś małe, ostre zabawki, które mogła wtykać do świątecznego puddingu, by potem się nimi dławić. Edek lubił ukrywać w jej puddingu inne rzeczy, takie jak marynowana, na wpół wysuszona żaba albo przepocony język od starego trampka. Pietrek wiedział, że Edek na coraz bardziej wymyślne sposoby próbuje raz na zawsze udowodnić WuCji, że Św. Mikołaj nie istnieje. Jak dotąd mała trzymała się mocno, ale to... odkrycie, że Mikołaj jest cuchnącym, starym pijakiem, mogło ją zniszczyć.
- Nie – odparł. – To tylko jakiś wędrowny... – Nie chciał powiedzieć „pijany” w obecności WuCji. - ... minstrel.
- Nieprawda – odparła z oburzeniem. – Wiesz, co mówi mama. „Kiedy kłamiesz na temat Świąt, Jezuskowi się ulewa”. – Odwróciła się. – Zuza! – zawołała. – Chodź zobaczyć Św. Mikołaja.
- Musicie zrozumieć – mówił Św. Mikołaj do bobrów. – Powiedzcie Astmie: kiedy zlikwidowali Święta, nie miałem nic do roboty. Nic, tylko siedzieć i myśleć.
- Chyba chlać – wtrąciła Ruth.
- Pozwolicie. – Przechylił butelkę, a gdy okazała się pusta, cisnął ją w krzaki. – Ojej. Mój worek robi się lżejszy, a Blarnia to nie jest miejsce, w którym chciałbym przebywać na trzeźwo. Przepraszam, ale muszę wracać do swojej jaskini z zapasem gorzały. Stare prezenty. Minęły lata, zanim ludzie się odzwyczaili, nawet po likwidacji Świąt.
- Święta zostają przywrócone, więc na twoim miejscu szybko przerzuciłabym się na czarną kawę – poradziła Ruth.
- Świetnie – rzucił Św. Mikołaj z goryczą.
- Myślałam, że się ucieszysz – powiedziała Naomi.
- O tak, radość mnie rozpiera – odparł sarkastycznie. – Kto by nie chciał, żeby całą noc do niego dzwonili? „Tak, znowu zaczynamy, nie, nie wiem dlaczego, to nie mój problem, że już się nie mieścisz w swój kostium...
- Dzwonili? – wychrypiała Ruth. – Kto?
- Santa Claus, Papa Noel, Strega Buffana, Helliger Nikolaus, Kerstman, skrzat Jultomten, Dziadek Mróz, Śnieżynka... o, chciałbym, żeby się na mnie roztopiła, uuuaaach...
Słysząc obleśny, pożądliwy jęk Św. Mikołaja, bobry popatrzyły po sobie. Pierwsza odezwała się Ruth.
Wymyśliłeś ich wszystkich!
- Wcale nie. A szkoda – powiedział Św. Mikołaj. – Ja męczę się tu z wami, ale Boże Narodzenie jest wszędzie. W Ameryce, w Meksyku, we Francji, we Włoszech, w Norwegii... każdy ma swoje Święta. A może myśleliście, że tylko Anglicy obchodzą Boże Narodzenie? – Prychnął. – Ciemnogród.
- Ochlapus. Sam jesteś sobie winny – rzuciła w odpowiedzi Ruth. Robiło się nieprzyjemnie.
- Wolę „gin-ny” – stwierdził Św. Mikołaj.
Tymczasem w norze WuCja wbiła wzrok w Św. Mikołaja niczym "kot(=debil)"(cenzura), który podchodzi mysz.
- Wygląda jak pijany – stwierdziła, po czym dodała z przerażeniem: - Chyba się zbiera! – Teraz Pietrek zobaczył coś przerażającego. Zazwyczaj miłe, choć nieobecne rysy jego siostry przekształciły się w maskę czystej chciwości, rodem z teatru kabuki.
- Św. Mikołaju! – wydarła się dziewczynka. – Tutaj! Św. Mikołaju, ja chcę prezent! – Wylazła z nory i pogalopowała przez błotnisty śnieg w stronę tamtych, skrzecząc: - Dawaj! Dawaj! Dawaj! – Zanim pokonała pięć metrów, słowa przerodziły się w coś głęboko porażającego, w gardłowy hymn pazerności.
Chociaż Pietrek tego nie dostrzegał, jako że od antropologii wolał sport, w zachowaniu WuCji było coś pierwotnego, coś, co przywodziło na myśl najdawniejsze czasy naszego gatunku... czasy, gdy młode małpoludy kryły się wśród drzew albo czaiły za kępami traw, czekając na „prezent” w postaci chorej gazeli albo samotnej, zamroczonej antylopy gnu. Głód był przerażający. Św. Mikołaj dobrze znał ten widok. Nawet w starych dobrych czasach prześladowało go to w snach. Na widok dziecka Św. Mikołaj odwrócił się i rzucił do ucieczki. Niestety, za sprawą osłabionego poczucia równowagi i śliskich podeszew butów, niemal natychmiast wyciągnął się jak długi.
WuCja skoczyła na niego, nie zważając na dobywający się zeń falami smród niemytego ciała.
- Ja chcę prezent! – krzyknęła. Szaleńczy wypad WuCji wywołał lawinę. Pietrek i Zuza wyskoczyli z nory, zelektryzowani możliwością otrzymania czegoś za darmo.
- Ratunku! Ratunku! – zawył Św. Mikołaj, broniąc się przed dziewczynką. Obejrzał się na Ruth i Naomi. – Przepraszam, że nazwałem was szkodnikami! Zabierzcie ją ze mnie!
- Przykro mi – odparła Ruth, krzyżując krótkie i grube ramiona. – Pora, żebyś znowu został Św. Mikołajem. Śnieg topnieje.
- Myślałem, że to coś z moimi oczami... Złaź ze mnie, mała. – Z wysiłkiem stanął na nogi, strząsając z siebie WuCję. Gdy mu się udało, ta skoczyła jeszcze raz i znowu się go uczepiła.
- O, nie, nic z tego – powiedziała. – Nie puszczę cię, dopóki nie dasz mi prezentu! Dostałeś list, który ci wysłałam? Dostałeś, co? Dostałeś? – paplała dziewczynka.
- Walnij go w klejnoty! – krzyknął Pietrek ze śmiechem. – Wtedy na pewno coś dostaniesz!
- Doba, mam coś dla was – powiedział Św. Mikołaj znużonym tonem. – Mam prezenty dla was wszystkich. – Zaczął wywracać kieszenie, a potem grzebać w swoim upapranym, cieknącym worku.
- Nie wiem, czy chcę coś, co stamtąd wyciągniesz – stwierdziła WuCja, wskazując worek.
Św. Mikołaj posłał jej spojrzenie, które wywołałoby upał nawet na biegunie północnym.
- Zamknij się! Weźmiesz, co ci dam, i będziesz zachwycona. Bóg mi świadkiem, to przez takie dzieciaki jak wy moje życie zmieniło się w piekło! – Odwrócił się do bobrów. – Rozumiecie, wombaty? Rozumiecie już, dlaczego piję?
- Bobry – poprawiła Ruth.
- Nie strzęp sobie języka – powiedziała Naomi. – Jutro pewnie nie będzie nic pamiętał.
Św. Mikołaj szperał w swoim worku, a WuCja zaczęła krążyć wokół niego niczym rekin. Zaczęła rytmicznie odchylać się do tyłu, co oceanografowie zwykli określać jako „pozycję do ataku”. Gdy już miała rzucić się na zdobycz, Św. Mikołaj wyciągnął buteleczkę, która kształtem i wielkością przypominała małpki, podawane w samolotach.
- Naprawdę uważasz, że tak można? – zbeształa go Ruth. – Ile ona ma lat, osiem?
- To nie to, co myślisz – zapewnił Św. Mikołaj, gdy dziewczynka mocno zacisnęła dłoń na flaszeczce. Otworzyła ją i zbliżyła do ust, po czym spytała: - To trucizna?
- Nie. Nawet gdybyś wypiła wszystko – odparł. – Dostępna bez recepty, cudowna maść, której należy używać tylko w ostateczności.
Pietrek zobaczył wyraz twarzy siostry i zaproponował: - Jeśli nie chcesz, daj to mnie. Chciałbym sprawdzić, jak daleko zdołam tym rzucić.
WuCja rozważała to przez chwilę, po czym wsunęła buteleczkę do kieszeni.
- Dobrze jest – powiedziała. Może profesor Berke przeprowadzi analizę tej substancji i powie jej, czy wywołuje ona jakieś niebezpieczne interakcje. Warto było spróbować.
Teraz do rozmowy włączyła się Zuza.
- WuCjo – powiedziała – skoro to nie trucizna, może byśmy to zjedli.
- Nie! To mój prezent i nie chcę się nim dzielić!
Św. Mikołaj wyłowił coś z plecaka i podał Pietrkowi. – Proszę. – Była to niewielka kość.
- JEZU, DZIĘKI! – wykrzyknął chłopiec. Ciesząc się jak wariat, ugryzł prezent, po czym go wypluł. – Guma!
- Oczywiście – potwierdził Św. Mikołaj.
- Na oko używana – stwierdziła Zuza.
- Możliwe – przyznał Św. Mikołaj. – Nie pamiętam, skąd ją mam. To zabawka dla psa.
- Niby dlaczego miałbym chcieć jakąś cholerną zabawkę dla psa? – spytał Pietrek, biorąc zamach, by wyrzucić kość. Jego zdaniem, wszystko dzieliło się na dwie kategorie: rzeczy, którymi można rzucić oraz takie, którymi kiedyś się rzuci, tylko na razie nie wiadomo, jak.
Zuza przytrzymała go za rękę.
- Nie rób tego – powiedziała. – Pamiętaj, że występujemy w książce. To może nam być potrzebne.
- Mądra dziewczynka – pochwalił Św. Mikołaj. – A to dla ciebie. Przywiozłem to z Nowego Orleanu
Zuza wzięła błyszczący, zielony przedmiot. Był to przybrudzony, papierowy stożek z napisem „Wesołego Tłustego Czwartku”. Tandetna trąbka. Na plastikowym ustniku widniały ślady szminki. Wytarłszy je z obrzydzeniem, Zuza cicho zadęła w trąbkę, po czym się skrzywiła.
- Smakuje jak papierosy – stwierdziła.
Pietrek parsknął śmiechem.
- Od swojego prezentu przynajmniej nie dostanę opryszczki – powiedział złośliwie.
- A ja od swojego przynajmniej nie dostanę wścieklizny – odgryzła się Zuza.
Poranek był piękny, słońce rozświetlało każdą skapującą kropli i płynący strumyczek niczym złociste diamenty. Szkoda, że towarzystwo było takie marne. ......."
itd itp
moim zdaniem żenada
Post został pochwalony 0 razy
|
|